Dobra robotnica, dobra koleżanka, dobra instruktorka!
Awansowali jednak oni – nie ona.
W trzecim numerze „Przyjaciółki” z roku 1949 można znaleźć ciekawy tekst Anny Jakimowicz o zawodowych awansach kobiet, a raczej braku tych awansów (cały reportaż poniżej). Dwa numery wcześniej w tym periodyku publikowano (zaraz obok kursu wykroju i szycia bielizny) przemówienie gen. Aleksandra Zawadzkiego z kongresu PZPR pt. „Nie ma zwycięstwa bez udziału kobiet” (nie ma zwycięskiej walki o socjalizm, nie ma zwycięskiego budownictwa socjalizmu bez wciągnięcia do tej walki, do tego budownictwa milionów kobiet).
Jakimowicz w minireportażu wytykała, że w rzeczywistości nie tak łatwo kobietom zdobyć „każdą pracę”. To najbardziej krytyczny głos w całym roczniku, w kolejnych numerach nie pojawiają się już artykuły o problemach, jedynie tendencyjne szkice o pionierkach.

„Przyjaciółka” nr 1/1949
Historyczka Natalia Jarska w Kobietach z marmuru podsumowuje tamten okres: Awansowanie nabrało tempa w 1949 r. Jeśli wierzyć partyjnym sprawozdaniom, istotny wpływ na awansowanie miała marcowa uchwała Biura Politycznego. Na przykład w Kaliszu liczba kobiet na „kierowniczych stanowiskach” wzrosła z trzech do 66 […]
Jednak w przemyśle lekkim Łodzi – Mimo feminizacji tego przemysłu, robotnice rzadziej obejmowały wyższe stanowiska niż robotnicy. Na ponad 7 tys. „wysuniętych” w całym przemyśle lekkim kobiet było jedynie 636; awansował co dziesiąty robotnik, ale tylko 3 proc. robotnic. W dodatku im wyższa grupa stanowisk, tym mniej kobiet się do niej zaliczało. W całym przemyśle, mimo znacznego zwiększenia się liczby awansowanych robotnic, podział władzy w przedsiębiorstwach pozostawał podobny.
Jarska pokazuje też inny problem – „wysuwanie” kobiet do awansów nie zyskiwało uznania wśród ich współpracowników. Byli w stanie od biedy zaakceptować kobietę na równorzędnym stanowisku, ale nie nad sobą. Wszystkie trudności, do tego głupie i chamskie przytyki mocno zniechęcały same robotnice do walczenia o awans, nawet jeżeli pojawiały się ku temu możliwości.
Podczas wdrażania planu sześcioletniego (1950–1955) z jego forsowną industrializacją, pracę w przemyśle rozpoczęło ponad milion kobiet – każdego roku do produkcji dołączało ich ok. 200 tys.
Anna Jakimowicz, „Przyjaciółka” nr 3 (44)/ 1949 r.
I w ogóle – przecież to tylko kobieta!
Najlepsza z całego zespołu robotnic na sali majstra Nawłockiego – była bezsprzecznie pani Sobczaskowa.
Pracując od lat w przemyśle włókienniczym znała robotę od gruntu. Praca na ośmiu krosnach była dla niej fraszką. Wykonywała ją niesłychanie precyzyjnie i szybko. Ale nie to było jeszcze tak cenne w pani Sobczakowej. Znała nie tylko swoją pracę – ale znała jeszcze maszyny. Niech się której z koleżanek coś zepsuło, zaraz – „jak w dym” leciała do pani Sobczakowej po pomoc, zawsze skuteczną.
Wiedziały o tym koleżanki, wiedział majster. Nigdy by się nie przyznał głośno do tego, że właściwym majstrem na sali Nr 7 – była pani Sobczak.
Dobra robotnica, dobra koleżanka, dobra instruktorka!
Awansowali jednak oni – nie ona.
Czemu teraz kiedy to jest możliwe nie poślą jej do szkoły dla podmajstrzych chociaż?
Nie wytrzymała wreszcie pani Sobczak i upatrzywszy wolną chwilę poszła wytoczyć swą sprawę do Nawłockiego.
Wytoczyła – aby usłyszeć najbardziej nieoczekiwane słowa…
– Co też pani Sobczak się zachciewa. Baba – majstrem, żeby się wszyscy śmieli, a nikt nie słuchał. Trudno – jesteście tylko kobietą – i w ogóle… nie ma o czym gadać.
*
Donośny dzwonek rozległ się z gabinetu dyrektora naczelnego. Woźnemu, który na jego dźwięk ukazał się na progu pokoju rzucono polecenie:
– Pan łaskawie prosi do mnie panią Zajączkowską.
I już po chwili wchodziła młoda, przystojna kobieta z teczką pełną aktów. Myśląca, skupienie na jej twarzy wyrażała pełne zrozumienie ważności spraw, które za chwilę miała referować.
– No cóż pani Zofio, jak tam „stoimy” z przygotowaniami do naszego zjazdu dyrektorów? Czy ma pani wszystko gotowe?
Pani Zofia spokojnie siada przy biurku dyrektora i z przyniesionej teczki zaczyna wyjmować jeden paper po drugim, referując sprawę po sprawie, płynnie, z całkowitym opanowaniem tematu, rzeczowo.
Godziny płyną. W miarę upływającego czasu rośnie stos dokumentów na biurku – maleje objętość teczki.
Wreszcie skończyli. Dyrektor z zadowoleniem patrzy na stos papierów leżący przed nim na biurku, a we wzroku jego maluje się uznanie – ba, podziw nawet dla zdolności, rozumu i energii jego sekretarki.
– No, pani Zofio, napracowaliśmy się setnie! Na zakończenie jeszcze słóweczko. Jutro przychodzi nowy dyrektor administracyjny. Pani będzie tak dobra – i zapozna go z całokształtem prac, a przez pierwsze tygodnie proszę się serdecznie nim zaopiekować, tak, jak to pani potrafi.
Ostatnie słowa nie są pustym frazesem. Wie o tym doskonale dyrektor i pani Zofia.
Jej wykształcenie, pracowitość, szybkość orientacji i duże zdolności organizacyjne, są tak doskonałe, że można by jej powierzyć spokojnie najpoważniejsze stanowisko.
A jednak… Przed chwilą usłyszała polecenie wprowadzenia w tok spraw nowo mianowanego dyrektora! Czemu raczej sama nie otrzymała nominacji na to stanowisko, do objęcia którego miała wszelkie dane?
Zapytany wprost o to, czemu nie obsadza z dawna wakującego etatu dyrektora administracyjnego panią Zofią, dyrektor naczelny po chwili namysłu rozłożył bezradnie ręce:
– Jakże ja mogę taką młodą i ładną kobietę mianować dyrektorem, żeby mi powiedzieli, że się w niej kocham, że ją faworyzuję, a może coś więcej jeszcze… I w ogóle – przecież to tylko kobieta!
*
„I w ogóle – przecież to tylko kobieta…” – oto często straszak męski.
Dzięki temu pojęciu panie Sobczakowe i Zajączkowskie będą tkwiły zawsze na swych stanowiskach, bez dalszego awansu, choć mogą i powinny pracować wydajnie na bardziej odpowiedzialnych placówkach; dzięki niemu dyrektorzy będą poszukiwali nowych ludzi, powierzając ich szkolenie – właśnie takim paniom Sobczakowym i Zajączkowskim.
Jeśli wszyscy dyrektorzy, kierownicy, majstrzy hołdujący dotychczas tym poglądom zastanowią się spokojnie nad tym – niewątpliwie dojdą do przekonania, że w naszej nowej rzeczywistości kobieta dojrzała do każdej pracy.
Są przecież już kobiety na poważnych stanowiskach i często pracują lepiej od mężczyzn.
Awans w pracy powinien zależeć nie od płci, ale zdolności, umiejętności i wyników pracy człowieka.

„Przyjaciółka” nr 3/1949